wtorek, 24 września 2013

Rozdział VII - "Mental hospital"


Nie wiem, co mogę wam napisać, żebyście mi wybaczyli. Ostatni post z 1 czerwca loool. Pod koniec roku poprawki, w wakację też zero czasu. NIC. Mam nadzieję że mi wybaczycie. Tak wg to stwierdziłam że ta przerwa dobrze mi zrobiła, soooł jest dobrze.
Niestety jestem w 2 LO, czyli najtrudniejszej klasie. Wierzcie mi bo w 3 są już tylko powtórki.
Nie oczekujcię więc rodziałów regularnie bo z pewnością tak nie będzie. Sorry, ale na pocieszanie wam powiem że was KOCHAM <33
Mam nadzieję że mimo tego wy, mnie również ;** 

_________________________________________________________________________

"Nap­rawdę myślałam, że o nim za­pom­niałam. Ale to po pros­tu uza­leżnienie. Już wy­daje ci się, że jes­teś wol­ny od nałogu, ale w pew­nej chwi­li wyg­rze­bujesz z kosza na śmieci faj­ki i wy­palasz całą paczkę... Tak... tak właśnie wygląda to, jak usiłuję się z niego wyleczyć."

To był ciężki dzień, zresztą jak każdy z wielu. Nie pamiętam kiedy ostatnio obudziłam się wypoczęta. Nawet jak leżałam w szpitalu czułam się jak wrak człowieka, ale nic w tym dziwnego. Nie byłam tam bo miałam grypę, ale zdecydowanie wylądowałam tam z własnej woli, po mojej nie udanej próbie samobójczej.
Wszystko układało się świetnie czas, miejsce. Dokładnie to rozpracowałam. Nie przewidziałam tylko jednego, najmniej niespodziewanego aspektu. Jakich kolwiek przechodniów. To miejsce było opuszczone, nikt się tam nie zapuszczał. Nikt, oprócz mnie i Zayn kiedy jeszcze żył. Zresztą nie ma to teraz żadnego znaczenia. Nie wyszło i wcale tak nie jest że próbowałam po tym incydencie dokonać tego jeszcze raz, tym razem z innym skutkiem. Mogę jasno powiedzieć, że zawdzięczam to moim kochanym rodzicom i starszemu bratu Liamowi. Czy to jak bardzo mnie wkurwiają będzie przesadą? Sądze że nie.
Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy mojej matki, kiedy otworzyłam oczy po przepudzeniu w tym obskurnym pokoju na odziale intensywnej terapii. Patrzyła na mnie z taką litością, jednoszcześnie powagą i żalem, jakby się zawiodła na własnej córcę. Każda matka ma to chyba wrodzone. Ja nie pragnęłam tego zobaczyć u swojej. Tym bardziej kiedy sama byłam jej powodem. Nie wiem co zabolało bardziej to czy jej pierwsze słówa wypowiedziane w moim kierunku.

- Mogłaś umrzeć. Przez chwilę myślałam że tak się stanie. Mogłam stracić córkę, bo jesteś pieprzoną egoistką i myślisz tylko o sobie. Nie liczysz się z uczuciami innych. - i po tych słówach, cała zapłakana wyszła z pokoju, a wraz tym jak oniemiała odporowadziłam ją wzrokiem, podążył za nią mój ojciec.
Odwróciłam wtedy głowę, w stronę okna i zobaczyłam go. Mojego brata. Kochanego w swoim czasie, bo co by nie było on był zawsze przy mnie. Stał do mnie plecami, patrząc przez okno jakby działo się tam coś ciekawego. Nie miałam pojęcia co chodzi po jego głowię, ale wtedy oddałabym wszystko, by się tego dowiedzieć. Po paru sekundach które wydawać się trwały wiecznie, odwrócił się z moją stronę. 
Myślałam, że zacznie się śmiać, żartować ze mnie, jaka to byłam głupia, ale nie. Wręcz przeciwnie stał cicho, jak posąg, a jedyne co świadczyło że oddcyha to bicie jego serca, które słyszałam z drugiego końca pokoju, ale nie to było najgorsze, tylko czerwone spojówki od płaczu, przeraźliwego płaczu jak na niego. Jeśli on płakał, to znaczyło już tylko o jednym. Przejebałam. Jakby to nie brzmiało, tak właśnie było. I jedyne czego pragnęłam to żeby przestał wydzierać mi dziurę w głowię, a mnie pochłonęła ciemność, na zawsze.
- Błagam, nie patrz tak na mnie, bo tego nie ziosę. - ale nie zaaregował, kompletnie jakby był głuchy na moje słowa. - Proszę. - dodałam, po czym się ruszył i podszedł do mojego łóżka, usiadł na jego skraju a z jego ust wypłynęły jak potok, miłe jak i bolesne słówa.
- Kiedy miałem prawie 3 lata, nic nie rozumiałem. Byłam w końcu małym kurduplem, któremy nikt nic nie mówił, bo sam jeszcze tej umiejętności nie opracowałem. Pewnego dnia przyszła do mnie nasza mama i powiedziała, że z moim nowym tatusiem spodziewa się dziecka i będę miał rodzeństwo. - po tym wstępie w moich oczach nagromadziły się łzy, mimo to nie przerywałam mu a on kontynuował. - Spojrzałem tak na nią i spytałem się "Jak to? Gdzie ono jest?" a ona na to "Tutaj skarbie" i pokazała na swój brzuch. Dotknąłem wtedy to miejsce i bardzo delikatnie pogłaskałem bo bałem się że mogę zrobić ci krzywdę. I wtedy jej odpowiedziałem "Mamusiu, zamów dziewczynkę, bo chcę siostrzyczkę". Zaczęła się ze mnie śmiać, przytuliła i odparła "Kochanie, postaram się co w mojej mocy, ale Bóg nie zawsze spełnia nasze prośby." Ja wtedy uważałem, że jak bardzo się czegoś pragnię, on to spełnia. Wystarczy jeśli to płynie z głębi serca, a w moim przypadku tak było. Kiedy więc się urodziłaś, skakałem po całej sali szpitalnej ze szczęścia, dokładnie w tym samym szpitalu co teraz jesteśmy teraz. Nikt nie mógł mnie wtedy uspokoić. - zaczął się uśmiechać pod nosem, na te wspomnienia, mi jednak coraz bardziej zaczęły zbierać się łzy. - Wróciliśmy do domu i nikomu nie pozwalałem się do ciebie zbliżać, byłaś dla mnie młodszą siostrzyczką i co z tego że miałem 3 lata, chciałem się tobą opiekować, chronić. - zrobił dużą pauzę, jakby nad czymś myślał, a potem znowu zaczął mówić. - Kolejne 3 lata później, kiedy miałem 6 lat, chodziłem do szkółki parafialnej przy kościele. W jeden wieczór ksiądz powiedział, że dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Dzień życzeń. Szło się do kapliczki i można było prosić o jedną rzecz, wypływająca z głębi serca. Bóg słucha nas zawsze, ale wtedy było inaczej. Czym prędzej tam pobiegłem, pomodliłem się i poprosiłem go o coś. Byłam wtedy tak podekscytowany, że mama nie wiedziała co się ze mną dzieje. Wytłumaczyłem jej to jednym, prostym zdaniem, "Przekonasz się, bo marzenia się spełniają". Przytaknęła i zostawiła tą sprawę tak jak jest. A ja? Latałem codziennie do kościoła, przypominając Bogu o naszej małej umowię. Robiłem to każdego ranka. Do wczoraj. - i wtedy pękł. Zaczął płakać. Pierwszy raz na oczy widziałam, jak mój twardy, silny brat płaczę. Otworzyłam szeroko oczy i chciałam dotknąć jego dłoni kiedy ten naglę ją odsunął i wstał z mojego łóżka.
- Nie dotykaj mnie. - odparł ostrzegawczym tonem. To mnie przeraziło, już nie na żarty. Nie wiedziałam co powiedzieć, ani jak sie zachować, żeby nie pogorszyć zaistniałej sytuacji. - Wczoraj, dałaś dowód na słowa naszej mamy. Że Bóg nie zawsze wysłuchuję naszych próśb, choć bardzo go o to błagamy nie wszystko jest nam dane. Moja życzenie sprzed 18 lat legło w gruzach, wraz z moją siostrą którą kiedyś miałem. Dziękuję ci za to. Dziękuję Ci że pomogłaś mi uświadomić sobie coś tak bardzo oczywistego. - ostatnie słowa, wymawiał już z ogromną trudnością. - Już nigdy więcej nie popełnie tego samego błędu. - i tak jak moi rodzice parę chwil wcześniej, wyszedł nie oglądając się za siebie, a ja zostałam sama. Pierwszy raz zaczęłam odczuwać prawdziwą samotność. Jeśli strata Zayna była dla mnie ogromną tragedią, to co się stanie ze mną teraz? Nie myślałam o tym długo, bo od razu, skulona opadłam na poduszkę i oddałam się otępieniu.


Wspomnienie tego dnia, z dnia na dzień działały na mnie coraz gorzej. Rzadziej się uśmiechałam, rozmawiałam z własną rodziną. Powodem tego nie był, brak czasu bo mieliśmy go nad to, ale napięta atmosfera i brak tematów, mimo że od nia wypadku minęło parę mięsiecy.
Liam od dnia kiedy trzasnął za sobą szpitalnymi drzwiami, nie zamienił ze mną więcej słów niż głupie "Cześć" na powitanie czy pożegnanie. Nawet kiedy wyjeżdżał na tydzień na jakieś rozgrywki nie pofatygował się by przyjść do mnie i mnie przytulić, czy co kolwiek. Zrobił to w wielkiej tajemnicy, zresztą jak każde inne rzeczy. Jedynie moja mama, mnie wspierała i dodawała otuchy. Nie mogła jednak nic zrobić z moim nowym nałogiem o którym nie miała zielonego pojęcia, alkocholem i narkotykami. Tak zaczęłam pić i brać, by zapomnieć. Zapomnieć o wielu nie przespanych nocach, sukach z mojej szkoły które obrabiały mi dupę za plecami, o fałszywych przyjacielach którzy o mnie zapomnieli, o Zaynie, o wyrazie twarzy mojej matki i brata. Tak bardzo bym chciała wymazać te obrazy z pamięci, jak za pstryknięciem palca. Nie było to możliwe, a jedyne ukojenie przynosiły mi używki. Rzeczy, na które ponad rok temu spojrzałabym z obrzydzeniem i zastanawiała się jak ludzie w ogóle mogą to brać. Hah, coż za ironia losu. Prawda?
Ja taka spokojna, dobrze wychowana kujonka z małego miasteczka, zaczęłam się oddawać małym uciechom. Suka? Możliwe. Już dawno przestało mnie interesować zdanie innych. Tak długo jak przestało boleć mnie odejście Zayna. Czyli mniej więcej od czasu kiedy wróciłam do domu z wariatkowa, gdzie zamknęła mnie rodzina zaraz po opuszczeniu szpitala. I tak, właśnie tam nauczyłam się tego wszystkiego. Bycia, niegrzeczną, wyzywającą, rozwiązłą dziewczynką bez manier, wiary, przyjaciół, zamiast z tego mnóstwem pustych puszek po piwie, niedopałek po papierosach, szlugach i co tam jeszcze się po drodzę pojawiło. Nie żałowałam. Tak było mi zdecydowanie lepiej. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć. Wracałam późno, jadłam mało przez co wpadłam w anoreksję, zmieniłam się o 360 stopni. Nikt nie zapytał "Dlaczego?" ani nie powiedział "Nie rób tego", wyczuwałam więc, że mam na to pozwolenie od wszystkich ze społeczeństwa.
Z rozmyśleń wyrwał mnie głos mamy, za moimi drzwiami.
- Vannesa, pośpiesz się bo się spóźnisz do szkoły. Śniadanie na ciebie czeka. - jejku tylko nie to, pomyślałam. Szkoła była ostatnim miejscem gdzie chciałabym pójść, ale zmuszała mnie do tego siła wyższa. Pierwszy powód, była obowiązkowa. Drugi, musiałam udawać przed rodziną że się zmieniam, na lepsze oczywiście, a po za tym to było miejsce schadzek wielu dilerów, więc zawsze mogłam skołować sobie jakąś działkę. Opornie wstałam z łużka i powędrowałam do mojej szafki z ubraniami. Wzięłam czarne rurki, koszulkę z Nirvany no i jasna sprawa, bieliznę. Skierowałam się w stronę łazienki, biorąc pod drodze niezbędne kosmetyki. Przemyłam swoją zmęczoną twarz, założyłam ciuchy, związałam włosy na mój ulubiony sposób, czyli w niedbałego koka, po czym przejechałam tuszem po moich rzęsach, a usta nawilżyłam pomadką. Spoglądając na zegarek uświadomiłam sobie że zajęło mi to jedynie 10 minut. Byłam świetna. Wychodząc z pokoju wzięłam do ręki moją torbę z książkami i zbiegłam po schodach do kuchni gdzie byli już wszyscy domownicy i ona .... Selena. Co ona tu robi? Uśmiechała sie do mnie, jak porcelanowa laleczka. Byłam w niemałym szoku, bo nie utrzymywałyśmy kontaktu, więc wyczułam podstęp, mojej kochanej mamusi.
- Czeeeść. - przeciągnęłam, jakby miało mi to dać czas, na szybką ewakuację.
- Dobrze, skarbie już że zeszłaś. Patrz jaką cudowną niespodziankę zrobiła Ci Selena. Prawda? Pójdziecie razem do szkoły i będzie jak za dawnych czasów. - o jej, mój tato jednak umie składać złożone zdania. Szok. Wiem, wyda wam się to w ogólne dziwne, że tu jest skoro roztał się z moją mamą i mieszka z nową kobietą, no ale coż po wydarzeniach ostatnich mięsiecy, poświęca się i stara się nas odwiedzać jak najczęściej.
- Taaa, jasne. - odparłam, byle tylko nie zadawali mi więcej pytań, po czym nie patrząc na to co robię podeszłam do lodówki by wyciągnąć sobie mleko, wpadając przy okazji na kogoś. Od razu na tym skupiłam całą swoją uwagę i spojrzałam w górę. To był Liam. No tak, oboje nigdy nie patrzyliśmy gdzie idziemy i często nam się zdażały takie wypadki, ale zawsze po nich wybuchaliśmy śmiechem, on mnie całował w czoło i zanim zdążyłam coś powiedzieć, mówił: "Nie ma sprawy". Teraz jest jednak zupełnie inaczej.
- Prze.... Przepraszam. - zaczęłam się jąkać. No tak, wraz z naszym dystansem, wypowiedzenie jakiego kol wiek słowa, wypływające z ust któregoś z nas nie było już tak łatwe. Byliśmy dla siebie jak obcy. Dlatego stoczyłam się na samo dno, bo to tak bardzo bolało.
On nie od powiedział jednak nic, prychnął tylko pod nosem wymijając mnie, wziął plecak z krzesła i wyszedł z domu trzaskając nimi. A mi przed oczami pojawił się kolejny obraz z tego przeklętego dnia.

Liam wszedł szybko do mojej sali, jak oparzony. Moje oczy zaczęły święcić ze szczęścia, z nadzieją że żałuję tego co powiedział i chcę wszystko wycofać.
- Przepraszam, że Ci przeszkadzam, pani wielce pokrzywdzona, ale zapomniałem ci to oddać. - po czym rzucił tym czymś w moją stronę, a ja automatycznie złapałam to w swoje małe dłonie.
Była to wyhaftowana bransoletka, w jego ulubionych kolorach z napisem *Kocham cię. Van.*
Sama mu, ją zrobiłam i podarowałam. Miałam taką samą, którą otrzymałam od niego tego samego dnia tylko, że z napisem *Kocham cię. Liam.* Ludzie mogli pomyśleć, że jestem cholerną beksą, ale nigdy nie chciało mi się tak płakać jak w tamtym momencie. 
To była pamiątka, mieliśmy to nosić do końca naszego życia. Nie zdejmowaliśmy tego nawet w nocy, kiedy kładliśmy się spać. To był znak, jak wielką miłością się darzymy. A on? On naglę przychodzi i rzuca mi to prosto w twarz, jakby to nigdy, nie miało żadnej wartości.
- Weź to, już tego nie chcę i nie potrzebuję. - wytłumaczył. Od razu spojrzałam na swój nadgarstek, gdzie znajdowała się jej druga część. Widząc to, dodał. - I nie musisz mi zwracać swojej, bo jej też nie pragnę posiadać. Nie mają one już dla mnie żadnej wartości. - i po tych słowach, kolejny raz wyszedł z przeklętego pomieszczenia trzaskając tymi pierdolonymi drzwiami.

Czy ludzie na prawdę nie wiedzą że drzwi można zamykać inaczej? Pieprze to i całe swoje życie.
Wiedziałam że oczy wszystkich skierowane są w naszą stronę. Mama i tata, wiedzieli o zaistniałej sytuacji, widząc więc to, zobaczyłam w ich oczach rezygnację. Nie mieli już do nas siły i wcale się nie dziwiłam, mi jej samej brakowało. Stella oczywiście nie zdająca sobie z tego sprawy siedziała przy stole i malowało, lecz Selena, otępiała z szoku. Jej wzrok krzyczał "O, nie jest gorzej niż sądziłam". Nawet nie wiesz jak, pomyślałam, bo kiedy cię potrzebowałam Ciebie, przy mnie nie było szmato. Co za hipokrytka.
- Kochanie zjesz coś? - odezwała się mama. Moje oczy powędrowały w jej stronę, ale nic oprócz zainteresowanie nie znalazłam, więc odparłam
- Nie, dziękuję, nie jestem głodna. - i tak jak mój braciszek opuściłam dom, tylko z tym że zrobiłam to wiele ciszej.
Od razu poczułam poranny, podmuch wiatru. Pogoda nie była piękna, była lekka mżawka, ale na nasze miasteczko było to normalne. Nic w tym dziwnego. Wszyscy zawsze na to nażekali, ale ja nie. Taka pogoda idealnie odwzierciedlała mój nastrój. Taka przygnębiająca, smutna. Dla ludzi takich jak ja idealna.
Wolnym krokiem ruszyłam w stronę szkoły. Pokonałam może z parę metrów kiedy poczułam że ktoś za mna idzie. Odwróciłam się za siebie i ujrzałam moja byłą przyjaciółkę. Stanęłam i wzrokiem który mógłby zabijać, zapytałam.
- Czemu za mną łazisz? - mój głos, zabrzmiał ciszej niż planowałam.
- Może cię, to zdziwi, ale chodzę do szkoły. - spojrzała na mnie jak na idiotkę, i dodała. - aaaa i żeby było jeszcze ciekawiej, chodzę do tej samej co ty i mamy razem angielski i biologię. - uśmiechnęła się sztucznie.
- Nie ważne. - poddałam się i ruszyłam dalej. Tym razem kroczyła, obok mnie, a po jej zachowaniu stwierdziłam że toczy ze sobą wewnętrzną walkę.
- Dobra, móc to co chcesz powiedzieć i miejmy to za sobą. - wysyczałam przez zęby. Obróciła głowę w moją stronę i przyznałam punkt dla siebie. Miałam rację. Za dobrze ją znałam, Za dużo razem spędzonych lat.
- Nie spodoba ci się to. - ostrzegła, ale ja nic nie od powiedziałam, co uznała za zgodę i zaczęła swój wywód. - Jesteś pieprzoną egoistką, tyle chcę ci powiedzieć. Nie mam pojęcia co ci strzeliło wtedy do głowy, ale to było głupie, lekkomyślne, niedojrzałe i nie wiem co jeszcze bo brakuję mi już przymiotników by to określić. Błąd. - uderzyła się w czoło. - Tego się nie da opisać. Straciłaś wtedy mózg? Zastanowiłaś się chociaż przez chwilę, jakie konsekwencję to przyniesie? Co poczują inni? - przestała krzyczeć, ale kiedy po chwili zdała sobię sprawę że nic nie odpowiadam, dodała - Mowę ci odjeło? Odpowiedz mi.
Zatrzymałam się, co ona zresztą też uczyniła wraz ze mną i spojrzałyśmy na siebie.
- Możliwe. - przytaknęłam. - Możliwe że straciłam wtedy rozum, ale nie masz prawa mi tego wypominać, bo zostałaś najmniej przy tym skrzywdzona. Nie zainteresowałaś się moim losem, miałaś mnie w dupie. - teraz to i ja podniosłam głos.
- Jesteś niemożliwa. - pokręciła głowę z rezygnacją. - Najpierw próbujesz popełnić samobójstwo, wszyscy się o Ciebie martwią, ale na końcu i tak odwracasz kota ogonem i stajesz się tą najbardziej pokrzywdzoną, bo królowa Elżbieta nie złożyła ci wizity w szpitalu?
- Ooo, a co uważasz się za nią? - zapytałam.
- Jasne, że nie. - prychnęła. - Chciałam ci pokazać jaką się zrobiłaś egocentryczką. W ogólnie Cię nie poznaję. Poprawka, nikt już w Tobie nie widzi dawnej Vani.
- Nie nazwaj mnie tak. - chamsko jej przerwałam.
- Aaaa, no tak. - złapała się za głowę, jakby właśnie uświadomowiła sobie coś oczywistego. - Zayn Cię tak nazywał, prawda? - zapytała, ale odpowiedziała jej głucha cisza. - Dlatego nienawidzisz wszystkiego i wszystkich którzy ci o nim przypominają. Wypierałaś się własnych przyjaciół i rodziny bo myślałaś, że to ukoi twój ból, potem samookaleczanie, a jak i to nie pomogło, to najłatwiejsza była śmierć. - jak ona dobrze mnie znała, to było bardziej niż przerażające. - Nie wiem czmu tak stchórzyłać, nie mam pojęcia co przychyliło tą czare nienawiści do całego świata. Ale spójrz na siebie. Nawet wierny i oddany ci zawsze kochany braciszek traktuję Cię jak obcą. Jakbyś nie istaniała, bo nie mógł znieść cierpienia jakie mu przysporzyłaś tego dnia kiedy skoczyłaś do jeziora by się zabić. A, ja jak idiotka, myślałam że ci przejdzie, że to tylko chwilowe a ja odzyskam swoją dawną przyjaciółkę i będzie jak dawniej.
- Nigdy. - krzyknęłam. - Nigdy nie będzie tak jak dawniej, a wiesz czemu? - zapytałam, ale nie liczyłam na jaki kowiek odzew z jej strony bo sama sobie odpowiedziałam. - Bo on, odszedł, jego już nie ma. Nigdy więcej mnie nie przytuli, nigdy więcej mnie nie odwiedzi z niezapowiedzianą wizytą, nigdy więcej mnie nie pocałuję, ani nie zabierze do kina, nigdy więcej nie zrobi mi niespodzianki na moje urodziny, nigdy więcej nie powie mi: 'Uśmiechnij się skarbie, wszystko będzie dobrze, kocham cię.' Dlatego już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. - a po tych słowach wybuchłam niepochamowanym płaczem.
Jednak na Selene, nie zrobiło to żadnego znaczenia, nie przejęła się żadną z moich łez, po prostu patrzyła na mnie, jak się trochę uspokoję, by potem mogła mnie znów zranić.
- Nie. - jasno zaprzeczyła. - Nie dlatego. Wiele ludzi się rodzi i umiera, bo taki jest sens życia. Rodzimy się, by żyć, żyjemy by umierać. Każdy kiedyś stracił kogoś bliskiego, ale z upływem czasu normalni - podkręśliwa słowo 'normalni'- ludzie potrafią się z tym pogodzić i ruszyć dalej ze swoim życiem. Ty też mogłaś, i nadal możesz, ale nie chcesz, a to jest różnica. Trzeba tego pragnąć z głębi serca, a ty się boisz. Masz przed tym lęk. Obawiasz się że jeśli zaczniesz życie od nowa, zapomnisz o nim, a on straci miejsce w twoim sercu, że będąc tam u góry będzie miał o to żal do Ciebie, a to jest błąd. On patrzy na ciebie i cierpi bo widzi twój ból i jedyne czego chcę dla ciebie to nowego staru, początku i miłości. Otwórz się w końcu na ludzi, i rób to co kiedyś. Nikt Ci nie każe żyć tak jakby Zayna, nigdy nie było, jakby nigdy nie istniał i nie pojawił się w Twoim życiu, i jakby nigdy nie sprawił że byłaś szczęśliwa. On zawsze był i jest i będzie żywy w Twoim sercu i żadna siła, ludza, fizyczna ani nawet Boska tego nie zmieni. Pamiętaj o tym. Szczególnie w dniu kiedy poczujesz coś podobnego do innego chłopaka.
Jej przemowa, mnie ujęła ale nie mogłam pozwolić żyć w jej błędzie więc pomijając resztę jej wypowiedzi, powiedziałam:
- Nigdy nie poczuję czego podobnego do innego mężczyzny. Kocha się tylko raz, a mój limit się skończył. - wyjaśniłam krótko.
- Na prawdę tak uważasz? - zapytała, a ja bez wachania przytaknęłam. - Ok. Niech będzie. - rzekła zrezygnowana. - Pewnie poruszymy ten temat, w dniu kiedy się okażę się że miałam rację, a jestem pewna że kiedyś taki nadejdzie, - ona i jej pewność siebie, działały na mnie irytująco. Już miała odejść, kiedy coś ją powstrzymało i znowu spojrzała na mnie tym palącym wzrokiem.
Posmutniała, po czym wyciągnęła małą paczuszkę z białym proszkiem i podała mi ją. Byłam zaskoczona, bo od razu zdałam sobie sprawę, co to jest i bez wachania wzięłam moje zamówienie.
Kiedy patrzyłam tak na nią z wystrzeszczonymi oczami, wyjaśniła mi.
- Kiedy Justin, jest naćpany nie zdaje sobie sprawy co mówi, ale zawsze jest to jednak prawda. Tym razem wygadał twoją tajemnicę. Nie powiem, nie byłam wcale zaskoczona, już dawno przekroczyłaś granicę, czemu teraz tego nie spróbować, co nie? Jak nie udało ci się zabić w tamten sposób, to może przedawkowanie wcale nie jest takie złe, bo wtedy już cię nikt nie uratuję. Nawet biedny Niall.- pokręciła głowę w zawodzie.
- Jak widać, prawdą jest, że dopóki nie pozwoli się odejść, dopóki sobie się nie wybaczy, dopóki nie przebaczy się tej sprawy, dopóki nie zda się sobie sprawy, że to się skończyło, nie można ruszyć na przód. - i odeszła, kierując się w stronę naszej szkoły, cóż.... przynajmniej nie trzasnęła drzwiami.


wiem, słabe ale komentujcię plisss!
wróciłam do was, a każdy komentarz mnie potywuję .
xoxo.

PS. JEST NIE SPRAWDZONY !